czwartek, 28 maja 2009

Myśli swobodne o kotach



Bardzo trudno mi w to uwierzyć, ale zdaje się, że nie wszyscy lubią koty.
Są ludzie, którzy ich wręcz nienawidzą.
Do grupy tej zaliczali się m.in. Dżyngis-chan, Mussolini, Hitler i Stalin, czyli wesoła gromadka, której inną cechą wspólną była niepohamowana żądza władzy i dominacji. Albo pogarda dla wszystkiego prócz własnej osoby. Psychologia znalazłaby pewnie wiele wytłumaczeń dla takiego stanu rzeczy, dla mnie jasne jest jedno: koty się nie podporządkowują. Kropka.

O ile nienawiść do kotów daje się jakoś racjonalnie wytłumaczyć, miłość do kotów nie ma absolutnie nic wspólnego z rozumem czy logiką. I często jest ślepa.
To tak jak z miłością do dzieci. Albo niektórych mężczyzn.
Jest za to miłością totalną i z zerowymi szansami na odkochanie. Wiem to, bo sama mieszkam z Kotą. Zauważcie, napisałam „mieszkam”, nie „posiadam”. Każdy, kto zetknął się z kotami wie, że posiadać ich nie można. W najlepszym wypadku to one posiadają nas.

Musiałam zrobić przerwę w pisaniu, bo 3,5kg mruczenie wpakowało się bezceremonialnie na moje kolana, pokręciło się przez chwilę, uwaliło i zasnęło całe szczęśliwe. Nie miałam serca psuć nastroju. Teraz ciężko mi wrócić do poprzedniej myśli…

Aha.
Ostatnio dowiedziałam się, że mam kota na punkcie mojej Koty. Phi, też mi nowość!
Analiza mojej osoby pod kątem stosunku do futrzaków nie skończyła się jednak na tym stwierdzeniu. Dowiedziałam się również, że nie Pan Mąż, ale Kota jest na pierwszym miejscu w mojej hierarchii (ok, jest, i co z tego?) oraz że jestem całkowicie nieobiektywna jeśli o Kotę chodzi (tak, jakbym w stosunku do Pana Męża kierowała się czystym obiektywizmem). Robiąc na przykład zdjęcia Kocie (ta Kota, tej Kocie??) zamiast od razu usunąć z dysku te nie najlepsze, co zrobiłabym z każdą inną serią zdjęć, zachowuję prawie wszystkie. Normalna (sic!) osoba postronna wyrzuciłaby w cholerę ¾ owych zdjątek, ale nie ja. Ja ponoć zachwycam się nie zdjęciem, a samą Kotą. Obecność mojej Koty wystarcza, bym uznała zdjęcie, skądinąd słabe, za arcydzieło.

Jak tu się jednak nie zachwycać, jeśli co rano po wyjściu z sypialni wita mnie sporo futrzanego szczęścia, mruczy, pokłada się zapraszająco, wywierca i pomiaukuje. Czasem myślę sobie, że to z powodu zbliżającego się karmienia, ale to są złe myśli. W każdym razie tak rozpoczęty dzień po prostu nie może być kiepski. Później zaś, Kota o Tysiącu Imion będąc m.in. Asystentką Doskonałą, towarzyszy mi w pracy i innych zajęciach, ratując często przed szaleństwem z powodu goniących mnie terminów. Kota, chodząca kwintesencja kotowatości (czytaj: elegancji, kociej dumy i dobrego wychowania) potrafi też rozśmieszyć do łez i poprawić nastrój jak mało co. Na marginesie stwierdzam, że zupełnie nie wiem skąd wzięły się wszystkie historie o kotach demolujących mieszkanie. Kota jeszcze nic nie zniszczyła, a mieszkamy razem trzeci rok.
Jeśli się ktoś mnie zapyta, to zawsze i niezmiennie powiem, że kot jest lepszy niż Prozac i bracia Marx razem wzięci.
HOWGH!

Do poczytania:
1.Terry Pratchett, Kot w stanie czystym, Prószyński i S-ka/ Prószyński Media , Styczeń 2009
2. Doris Lessing, O kotach, Prószyński i S-ka , Luty 2008
3. William J. Thomas, Malcolm and Me. Life in the Litterbox, Stoddart, January 1996, Toronto

wtorek, 26 maja 2009

Tytułem wstępu...

Zaczynam trochę niezręcznie – będę się bowiem tłumaczyć. Postanowiłam pisać bloga, choć jeszcze kilka miesięcy temu nawet myśl o tym skwitowałabym gromkim śmiechem. Co więcej, jakiś czas temu z niezachwianą wiarą we własną nieomylność przekonywałam mojego osobistego kuzyna, że blogi prowadzą jedynie oszołomy i ekshibicjoniści (tudzież ich damskie wersje). Normalny człowiek, twierdziłam, nie ma i nie powinien mieć ani czasu ani ochoty na uzewnętrznianie się w sieci.
Co się zmieniło?
Po pierwsze, zdałam sobie sprawę, że nigdy nie uważałam siebie za „normalnego” człowieka. Nie, żebym się jakoś wywyższała i zaliczała do elity (hmm… w dzisiejszych czasach należałoby zweryfikować to pojęcie – coraz mocniej wierzę, że należeć do elity w jej obecnym kształcie to straszny obciach). Posiadam za to zespół całkowicie przeciwstawnych cech, które nieustannie walczą o dominację, co daje całkiem ciekawe efekty, prowadzę sama z sobą długie i owocne rozmowy, ba, 80% życia spędzam we własnej głowie, a osobowość, która ujawnia się w pozostałych 20% przeraża mnie samą. No i nie żyję według obowiązującej normy. Tak, dla Większości jestem zdecydowanie nienormalna.
Równocześnie oświadczam uroczyście, że całkowicie obcy jest mi dysonans poznawczy. Kiedy spoglądam w lustro widzę dokładnie osobę, która się w nim odbija. Zdecydowanie jestem pozbawiona złudzeń co do samej siebie, co prawdopodobnie również umiejscawia mnie w Mniejszości.
Po drugie, mocno wierzę, że to droga jest ważna, a nie osiągnięcie celu samo w sobie. Jestem Poszukiwaczką. Blog jest dla mnie drogą.
Po trzecie, dałam się zupełnie zwariować, zarazić, złapałam wyjątkowo złośliwego wirusa i choroba rozprzestrzenia się z trzecią prędkością kosmiczną. Od kilku miesięcy podglądam blogi „zakonu” Szafiarek. Ja sama zupełnie się na Szafiarkę nie nadaję – prywatność cenię ponad wszystko, nie pokazałabym twarzy za nic w świecie, do żadnego Zakonu w życiu nie wstąpię (miałam przyjemność uczęszczać do szkoły prowadzonej przez zakonnice, no i jestem istotą wysoce aspołeczną) a w mojej szafie królują dżinsy. Za to Dziewczyny zrobiły coś, co „dało mi kopa”. I nie mówię tu o skoordynowanych akcjach typu „Szafiarki na rowerze” czy „Pokaż co masz w torebce”. Własnym sumptem wydały właśnie zerowy numer niezależnego (oby tak zostało!!!) magazynu o modzie „Dilemmas Magazine” - http://dilemmasmagazine.com
Na razie jest w nim więcej zdjęć niż tekstu, ale zapowiada się naprawdę ciekawie.
Co mnie najbardziej zdumiało, to fakt, że taka inicjatywa jest możliwa do zrealizowania! Ot, zebrało się kilka osób o podobnych zainteresowaniach i stworzyło coś naprawdę fajnego. Szafiarkom gratuluję, trzymam kciuki, żeby im się nie znudziło i życzę cierpliwości i mnóstwa zapału do dalszej pracy.
Kończąc ten przydługi wstęp wyjaśniam, że w rezultacie wszystkich tych analiz, wymyśliłam sobie, że za pomocą bloga uporządkuję myśli i podzielę się ze światem moimi pasjami (lista jest zbyt długa, żeby ją publikować, a jej brak doda odrobinę suspensu, ha!). Może i ja kogoś zarażę?

Aha, jako skrajna perfekcjonistka postanowiłam poćwiczyć trochę charakter i stać się bardziej znośną dla otoczenia: wszystkie wpisy będą „ex promptu” – bez przygotowania. Bez milionów poprawek. Bez „dopieszczania” każdego zwrotu.
Aż zgrzytam na samą myśl, ale słowo się rzekło….